Międzynarodowe Targi Turystyczne to nie jest ten typ geoturystycznych wyjazdów, który wymaga kondycyjnego przygotowania… Tak przynajmniej myśleliśmy. Rzeczywistość szybko zweryfikowała nasz pogląd. Po krótkiej nocy w autokarze (przerywanej co i rusz chłodnymi podmuchami i ostrym ledowym światłem) przyszedł 19-godzinny dzień, wypełniony zwiedzaniem, oglądaniem, poszukiwaniem i dogadywaniem się. Z każdą godziną przybywało nam kilometrów… i kilogramów papieru. Ale o tym za chwilę.
10 marca o godzinie 4:45 minęliśmy Piękne Pole, docierając do mniej pięknego dworca autobusowego, gdzie należało doczekać do wschodu. Akurat tyle czasu, by dospać, dobudzić się, zjeść śniadanie i wyposażyć się w bilety. Kiedy w końcu zrobiło się jasno, my… zeszliśmy pod ziemię, do kanciastego, żółtego pudełka ze stali, ozdobionego motywami Bramy Brandenburskiej. Metro tunelami, a następnie wiaduktami dowiozło nas do centrum. Wyludnione o tej porze ulice łączyły ze sobą katedry, uniwersytet, wspomnianą Bramę i Kolumnę Zwycięstwa. Ulice przecinały się pod kątem prostym, otaczały je identyczne klockowate kamienice. Z korynckich kolumn zabytkowych budowli obłaził tynk. Wszędzie widać było ślady dawnej monumentalności, ale dziś miasto nie przypominało wielkiej europejskiej stolicy. Nieustający deszcz pogłębiał to przygnębiające wrażenie.
Równo o 10:00 z szarego Berlina przenieśliśmy się więc na wszystkie 7 kontynentów, pełnych kolorów, zapachów, dźwięków i światła. Ogrom targów zrobił na nas wrażenie – sama Europa zajmowała tam 9 pawilonów. Przez kolejne 8 godzin (czyli aż do zamknięcia) wytrwale krążyliśmy pomiędzy rozbudowanymi stoiskami poszczególnych państw, gromadząc mapy, ulotki, foldery i pocztówki. Przyglądając się wyplataniu wiklinowych koszy przez polinezyjskich tubylców i występom arabskich nomadów w pustynnych strojach. Mijając mongolskie jurty, Konia Trojańskiego czy pola tulipanów. Kosztując greckich miodów, azjatyckich orzechów i win ze wszystkich części świata. Wsłuchując się w rytm afrykańskich bębnów i brzmienie hiszpańskich gitar. Jako ostatnią przemierzyliśmy Skandynawię, docierając na koniec do polskich stanowisk.
I tutaj pierwotny plan wymagał modyfikacji – na dalsze zwiedzanie miasta nie starczyło już sił. Nocny Berlin nie zachęcał zresztą do wędrówek; z ulgą opuściliśmy pełen kibiców pociąg, zostawiając za sobą wieczorne koczowiska pod wiaduktami…
Z Targów wróciliśmy zmęczeni, ale szczęśliwi, bogatsi o wiele wspomnień i (łącznie) jakieś 40 kg zgromadzonych materiałów. Wraz z nimi wiele podróżniczych planów zrodziło się w naszych głowach.
Autor: Ania Szreter