„Atrakcje geoturystyczne Polski” to na pewno kolejne ciekawe praktyki dla Geoturystów. Przewidziane są one dla tych, którzy szczęśliwie przebrnęli już przez półmetek studiów, czyli ukończyli III rok. Program jest całkiem przyjemny i obejmuje 6 dzionków (teraz był to termin 17-22 września 2006 roku). Stacjonujemy w Krościenku nad Dunajcem pod pilnym okiem mgr Andrzeja Jońca i dr Tomasza Bartusia. Dwa dni przeznaczone są na pracę w grupkach 3- lub 4-osobowych i stworzenie mapy geoturystycznej danego rejonu Pienin. Moja paczka szczęśliwie trafiła, na znany już nawet „geologicznym pierwszakom”, słynny Wąwóz Homole. Inne ekipy nie miały wcale gorzej.
Pierwszego dnia praktyk pokazano nam geologiczny fenomen na skalę światową! Jest nim, wpisany na Listę UNESCO, Rezerwat „Skałka Rogoźnicka”. Obserwujemy tam skałę zwaną muszlowiec rogoźnicki – tak, tę właśnie, o której namiętnie słyszeliśmy na geologii regionalnej. Natomiast ostatniego dnia odwiedziliśmy Muzeum Pienińskie, które w bardzo ciekawy i przystępny sposób przybliża geografię i geologię Pienin, kulturę miejscowej ludności. Pośród licznych ekspozycji są mapy, makiety, ciekawe zdjęcia, projekcje audiowizualne, profile czy też przekroje geologiczne. Na koniec naszych zajęć terenowych przybywamy do miejscowości Nowa Biała, gdzie mgr Joniec opowiada nam o działalności rzeki Białki oraz o stanowisku archeologicznym i o jaskini w Obłazowej. Archeolodzy odkryli tu wiele zabytków z epoki paleolitu i neolitu. Znaleziono tu najstarszy na świecie bumerang z kła mamuta, datowany na 30-20 tys. lat p.n.e. W tym interesującym miejscu musimy wykonać kolejną mapkę geoturystyczna wraz z dokumentacją. Wszak trzeba się przyuczać do przyszłego zawodu.
Te ćwiczenia terenowe noszą wprawdzie nazwę „Atrakcje geoturystyczne Polski”, ale nie dotyczą tylko ojczystej ziemi. Na jeden dzień wyskakujemy do naszych południowych sąsiadów, czyli na Słowację! Przejście graniczne pokonujemy w Łysej nad Dunajcem. Pan kierowca dowozi nas bezpiecznie do miejscowości Podlesok, skąd rozpoczynamy naszą przygodę po Słowackim Raju! Kierujemy się żółtym szlakiem na Vraci hrbt. Trasa wiedzie korytem wyschniętego potoku. Przemierzamy śmiało schodki, mostki, kładki, jednak teraz dla co niektórych nadchodzi chwila próby – przed nami 3-częściowa drabina, a obok niej wodospad. Na szczęście nikt nie stchórzył i wszyscy gęsiego wdrapujemy się do góry. Drabina jest zimna i śliska, trzeba uważa na sąsiada przed i za sobą. Niektórym po tej wspinaczce zapewne podniósł się poziom adrenaliny we krwi. Pedałujemy sobie w kierunku schroniska i ruin dawnego klasztoru kartuzów, czyli miejsca zwanego Klastorisko. Trasa jest urozmaicona, wiadomo, że Gitowcy nie lubią monotonni. Teraz nie straszne nam już żadne śliskie drabiny, łańcuchy, ruchome mosty, metalowe półki zahaczone o skały. Pokonujemy Przełom Hornadu, rzeka wije się raz z lewej, raz z prawej strony. Widoki są tak fantastyczne, że trzeba je uwiecznić na kliszy lub karcie aparatu. Słowacji Raj jest naprawdę swoistym rajem! Ale jeden dzień to stanowczo za krótko, by rozkoszować się tym miejscem. Schodzimy ze szlaku i w pobliskiej restauracji fundujemy sobie raj dla podniebienia, czyli kulinarny popis Słowaków. Jest to oczywiście vyprażany syr z hranolkami (smażony ser żółty w panierce z frytkami) oraz na deser palacinky (naleśniki). Z pełnymi brzuszkami wracamy do Polski.
Jednak szlagierowym punktem programu całych praktyk jest wspinaczka w Tatry Polskie. Cel naszej eskapady to Dolina Pięciu Stawów Polskich, a tym samym „zaliczenie” najwyżej położonego schroniska w polskich Tatrach. Wszak Schronisko Pięciostawiańskie im. Leopolda Świerza usytuowane jest na wysokości 1671 m n.p.m. Startujemy z parkingu na Palenicy Białczańskiej, tuż obok przejścia granicznego na Łysej Polanie. Najbardziej nudną z możliwych tras, czyli…asfaltową drogą prowadzącą do Morskiego Oka, docieramy w niecałą godzinkę pod Wodogrzmoty Mickiewicza. Tu krzyżuje się kilka szlaków, a my wkraczamy na zielony i słodko przemierzamy Dolinę Roztoki. Pedałujemy 1h 15minut, podziwiając widoki, które z każdą chwilą stają się coraz ciekawsze. Kosodrzewina z lewej, z prawej, skały pod stopami, a my dzielnie pod górę. Jeszcze 3 kwadranse wędrówki i jesteśmy pod największym polskim wodospadem, czyli Siklawą! Woda tryska, słońce świeci, pogoda nam sprzyja. Tutaj jest fantastyczne miejsce na ciekawe fotki! Kilka kroków i pojawia się przed nami Wielki Staw, najbardziej majestatyczny spośród 6, a nie 5 w Dolinie Pięciu Stawów Polskich… Skręcamy w lewo i niebieskim szlakiem po kilku minutkach docieramy (obok Małego i Przedniego Stawu) do schroniska. Polecam szarlotkę na ciepło-rewelacyjna! Dr Bartuś zaś zajadał się żurkiem z kiełbaską, też smaczny i podobno solidna porcja. Po chwili przerwy formujemy dwa obozy. Jeden, liczniejszy schodzi czarnym, a potem zielonym szlakiem do punktu zero. Natomiast drugi podejmuje wyzwanie i, z dr Bartusiem na czele, będzie atakować Kozią Przełęcz! „Dziesięciu wspaniałych” znalazło się w tym drugim teamie. Zatem idziemy! Jednak, chcąc nie chcąc, musimy się cofnąć pod Wielki Staw, po czym dalej żwawo pedałujemy przez jakieś 20 minut do kolejnej krzyżówki szlaków. Teraz niebieski zamieniamy na żółty i wkraczamy do Pustej Dolinki. Pokonujemy olbrzymie głazy porozrzucane bezładnie dookoła, z każdym krokiem widoki stają się coraz wspanialsze. Odwracamy się raz po raz, chłonąc te piękne górskie krajobrazy. Jak dobrze, że są cyfrówki i można to wszystko uwiecznić. Trasa jest naprawdę urokliwa i podnosi poziom adrenaliny i endorfiny! Zaczynają się łańcuchy, haki i drabinki. Musimy zwolnić tempo, gdyż z naprzeciwka nadchodzą turyści i ciężko się wyminąć. Trzeba iść teraz gęsiego, patrzeć pod nogi i przed siebie. Obok nas przepaście, a powyżej miłośnicy wspinaczki wysokogórskiej. Szczyty spowite są mgłą i czuje się chłodek napływający z drugiej strony gór. Windstoper okazuje się być pomocny. Po godzince dochodzimy do najwyższego punktu dzisiejszej eskapady, czyli wkraczamy na wysokość 2137 m n.p.m. Śmiało możemy mówić, że Kozia Przełęcz została zdobyta! Zatem podnosimy łapki w górę w geście triumfu! Widoki znów zapierają dech w piersiach, a cyfrówki idą w ruch. Nie bez kozery, Kozia Przełęcz uznawana jest za jedną z najładniejszych polskich przełęczy. Obiecujemy sobie, że następnym razem odbijemy na prawo bądź na lewo, by przejść choć fragment Orlej Perci – najsłynniejszego i najtrudniejszego szlaku tatrzańskiego. Schodzimy nadal żółtym szlakiem, wiodącym ku Zamarzłemu Stawowi, usytuowanemu na wysokości 1788 m n.p.m. Zejście momentami bywa niebezpieczne, panuje ogromna mgła, która bardzo ogranicza widoczność, skały są wyślizgane, a łańcuchy wręcz lodowate w dotyku. Jednak nic nie wytrąci nas ze stanu samozadowolenia! Z uśmiechem na ustach mijamy i wyprzedzamy kolejnych turystów. Mamy ochotę zaatakować Granaty, ale to już innym razem, gdyż robi się późno. Godzina drogi i jesteśmy na następnym rozwidleniu szlaków. My dalej w dół, teraz niebieski szlak wiedzie tuż obok Czarnego Stawu Gąsienicowego. Czysta tafla wody, w której śmiało można się przejrzeć. Widoki i z tego miejsca są niesamowite. Odwracamy się i na horyzoncie, jak na dłoni, mamy fantastyczne górskie szczyty. Paparazzi znów mają zajęcie, które uwielbiają. Przecinamy Dolinę Gąsienicową, w której skrywa się przytulne schronisko Murowaniec. Dochodzimy do Przełęczy między Kopami położonej na wysokości 1501 m n.p.m. Mamy do wyboru dwie opcje – albo zejść Doliną Jaworzynki, albo przez Skupinów Upłaz dostać się do Kuźnic. Decydujemy się na pierwszy wariant. Szybko i sprawnie docieramy do mety naszej fantastycznej wyprawy! Nie jesteśmy zmęczeni, a wręcz przeciwnie. Mamy ochotę na więcej takich górskich przygód. Przecież jesteśmy GITowcami!
Autor: Kinga Gnaś