Skąd my w Rumunii?

Często bywa tak, że najprostsze rozwiązanie to najlepsze rozwiązanie...i tym razem też tak było. Jeszcze parę dni przed wyjazdem nie wiedziałyśmy nic o wyprawie Speleoklubu Dąbrowa Górnicza i Awenu Sosnowiec do Rumunii. Parę telefonów i okazało się, że jedziemy. Kierownikiem frakcji krakowskiej był Staszek Kotarba - KKTJ ( którego nikomu nie trzeba przedstawiać ), no i załoga, czyli Black&White, Agata Maślanka i Aneta Radecka - AKG Kraków. I tak 23.07. jechaliśmy już "skubidoskładem" ( tak ochrzczony został stary volkswagen Staszka - odsyłam do zdjęć..) w niesamowite tereny Transylwanii.

Późnym wieczorem zajechaliśmy na pierwsze miejsce biwakowe CantonGlavoi, gdzie spotkaliśmy pozostałą część polskiej ekipy, skład sześciu samochodów. Canton Glavoi to górska polana, na której rozbitych było ze 100 namiotów ludzi różnej narodowości i sposobów postrzegania rzeczywistości. Od grotołazów z róznych stron świata po pseudo turystów, serwujących przyjemności w rodzju rumuńskiego techno. Aczkolwiek polana ta była max cywilizowana, gdyż znajdowała się tam budka z produktami pierwszej potrzeby, od piwa i czekolady po produkty Petzl'a.

Dzień pierwszy. Udało nam się zajrzeć do lodowej jaskini Focul Viu, która ze względu, na małą ilość lodu nie powalała na kolana, aczkolwiek dało się za to ją obejrzeć bez raków i żadnego sprzętu. Kolejno krakowska część ekipy udała się na poszukiwanie jaskini Virseci, krótkiej gdyż zaledwie 480m, ale ze względu na nieoczywiste i strome podejście, praktycznie dziewiczej. Do obozowiska udaliśmy się kanionem Cheile Galbenei w górę strumienia. Drogą tą prowadzi szlak turystyczny określany jako "trudny". I rzeczywiście, dużą część trasy stanowi trawers po skałach przy poręczy z liny stalowej, co jest fantastycznym urozmaiceniem. Jeżeli ktoś bardzo będzie się starał może uda mu się skąpać - lecz nie taki diabeł straszny - my przeszliśmy sucha stopą. A warto było, gdyż kanion zakończony jest wywierzyskiem, które jest zarazem otworem jaskini (...). Całosć tworzy dosć spektakularny wodospad.

Wieczory najczęściej połączone były z "integracją" przy ognisku. ( integracja - słowo klucz, będące doskonałym pretekstem do imprez wieczornych, gdyż nie każdemu wypada 'pijaństwo', a 'integracja' jako konieczność wyższa, przystoi )

Kolejny dzień to zbiorowe przejście trawersu pomiędzy otworami: Avenul Negru i Avenului Gemanata.. Obydwie te jaskinie znajdują się w rejonie o urokliwej nazwie Lunea Pierduta, co w wolnym tłumaczeniu oznacza zaginiony świat. Godny uwagi jest otwór jaskini Avenul Gemanata, bliźniacza studnia. Jest to studnia o głębokości ok. 70m i średnicy ok20, we wstępnej partii podzielona mostem skalnym, dzielącym otwór na dwie części. Całość przy powierzchni dość obficie obrośnięta paprociami, mchami i różnorodną roślinnością. Zjazd w taką zielona odchłań, może być dobrą rozrywką nawet dla wytrawnych grotołazów.

Trawers, ciągnie się właściwie cały czas partiami mokrymi, ale przy odrobinie dobrej woli można go pokonać sucha stopą - na całą grupę tylko nielicznym chciało się 'chodzić po palach'..;)

Podczas wspólnego łażenia po dziurze o wiele łatwiej poznaje się współtowarzyszy, zwłaszcza przy kolejnej tabliczce białej czekolady... ( 'Szybko zorientowałyśmy się' że nasi nowi znajomi, bez białej czekolady nie ruszają się nigdzie, stanowiła ona wręcz nieodzowny ekwipunek każdego wyjścia ;)

W rejonie Lunea Pierduta znajduje się bardzo dużo jaskiń i to bardzo blisko siebie, ale w czasie, którym dysponowaliśmy nie sposób zbyt wiele zobaczyć. Nam udało się zajrzeć do jaskini Cetatile Ponorolui. Posiada ona ogromne otwory, a przez ciąg główny płynie rzeka. Istnieje możliwość pokonania trawersu miedzy otworami. Znajduje się tam bowiem jak zwykle w Rumunii 'punkowy' szlak turystyczny.

Niestety zmierzch skłaniający się ku czarnej czarności, deszcz i 5,5 tys niedźwiedzi w pobliskich lasach skłoniły nas do odwrotu.

Następnego dnia oglądnęłyśmy polanę: Poliana ponor, Izbucul Ponor. Kolejno spakowaliśmy samochody i rozpoczęliśmy przemieszczanie się do następnego miejsca biwakowego, w okolice jaskini Humpleu. Warto wspomnieć, że tego dnia pożegnaliśmy część ekipy z Sosnowieckiego Awenu.

Parę godzin w samochodzie dało nam pewien pogląd na rejon w którym znajdowaliśmy się, jak również na wahania cen piwa w zależności od lokalizacji... Transylwania to rejony dzikie, góry o niewielkich deniwelacjach,( tak że podejścia nie stanowią tu żadnego problemu,) ale o niesamowitym klimacie, ze względu na mały rozwój turystyki. Poza tym duże zagęszczenie jaskiń pozwala na działanie w określonym terenie przez pewien czas.

Wiadomo, że 'podróże kształcą' - i faktem jest, że my też poznałyśmy troszeczkę obyczaje naszych nowych znajomych z Dąbrowy G. Szybko "pokazali" nam na czym tak naprawdę "pokazywanie" polega....

Kolejnym celem była jaskinia Humpleu, licząca przeszło 35 km długości. Niestety większość jej stanowią partie wodne, które bez odpowiedniego sprzętu, co oznacza - minimum pianki, są praktycznie nie do przejścia. Jaskinia ta udostępniona jest za opłatą i przy przewodnictwie grotołazów z rumuńskiego klubu. Właśnie z nimi byliśmy umówieni w dolinie. Zamiast na nich spotkaliśmy ekipę nurków działających w jaskini Pestera mare din Valea Firi. Nurkowie okazali się być bardzo życzliwi i pokazali nam otwór naszej jaskini docelowej.

Korzystając z życzliwości jednych i nieobecności drugich poszliśmy zwiedzać jaskinie metodą eksploracyjną - 'gdzie puszcza'. A było co zwiedzać, choć dostępnych parę kilometrów to tylko niewielka część całości.

Następny dzień to wielka niewiadoma..., spakowani od rana czekaliśmy na naszych przewodników by oficjalnie zostać oprowadzonymi ;) . Rumuni pojawili się w godzinach wczesno popołudniowych ( umówieni byliśmy na przedwczoraj ) by 'za chwilę' iść z nami do dziury... I tu nastąpiło czekanie, innymi słowy mogliśmy przekonać się co znaczy 'rumuneria' w wykonaniu oryginalnym. Bardziej cierpliwa i zdeterminowana część ekipy nie dała się 'wziąć na przeczekanie' i doczekała się momentu, w którym 'zwarta grupa przewodników' zarządziła godzinę zero. Trudno powiedzieć kto z kogo bardziej szydził.... ale po wspólnej akcji, rumuni zawitali na ognisko - dzięki czemu 'integracja' tego wieczoru nabrała rzeczywistego znaczenia.

Kolejny dzień to nowa zmiana miejsca biwakowania. Tym razem przenieśliśmy się do Solczna, gdzie zamieszkaliśmy na działce pewnego sympatycznego autoktona. W odległości 5min marszu od drogi znajdował się nasz następny cel - jaskinia Huda lui Papara, częściowo 'udostępniona turystycznie'. No cóż, sądząc po 'ułatwieniach' przygotowanych dla odwiedzających, spodziewać się należy 'nie byle turystów'. Właściwie to nie do końca wiadomo czy lepiej z nich korzystać, czy nie...

Główny ciąg jaskini to rzeka. Z dolin usytuowanych powyżej ponor zbiera wodę, by przetransportować ją do otworu jaskini, a zarazem wywierzyska. Ze względu na budowę w jaskini tej zauważane są gwałtowne i częste zmiany poziomu wody, co czasami uniemożliwia zwiedzanie.

My szliśmy w górę rzeki, poprzez kaskady, baseny i wodospady, aż do syfonu. Można by powiedzieć że był to pewnego rodzaju canyoning jaskiniowy. Ze względu na wodny charakter jaskini można było wybrać dwie metody jej pokonywania: - na luzaka - czyli zmoczyć się na początku, by poruszać się wygodnie, nawet przez wodne przeszkody, - na technikę - co oznacza wykonywanie akrobatycznych wygibasów by i tak się zmoczyć, gdyż partie końcowe wymagały zanurzenia się po pas. Jaskinia fantastyczna! - i pokonanie jej w sposób dowolny było niesamowitą atrakcją. Dlatego też zarówno 'luzacy' jak i 'technicy' choć mokrzy na pewno nie wyszli zawiedzeni

Niestety nadszedł dzień, w którym przyszło nam się rozstać. Jedni wrócili do Polski, inni wybrali opcję turystyczną..?!? My zgodnie z pierwotnym i zamierzeniami udalismy się w stronę kolejnych jaskiń. Skład ekipy krakowskiej zaszczycił swoją osobą 'Rower' ( Włodzimierz Matejuk - SDG) nastawiony, jak my, bardziej jaskiniowo.

Po drodze postanowiliśmy obejrzeć jaskinię w marmurze ze względu na jej niecodzienny charakter. Fakt. Oczom naszym ukazał się gigantyczny otwór i most skalny panujący majestatycznie nad okolicą. Jest to na pewno coś ciekawego zwłaszcza dla geologów, ze względu na budowę, aczkolwiek robi wrażenie również na laiku. Wyjście to było pewnego rodzaju 'chrztem', podczas którego jedni wykazali się poczuciem humoru i niebywałą zdolnością wydawania przeraźliwych odgłosów, podczas gdy inni, prawdę mówiąc beztroską, ale za to doskonałą techniką wdrapywania się na drzewo (...)

Kolejnym miejscem biwaku były góry Stichistel. Borykając się z lekko kapryśną pogodą staraliśmy się wykorzystać czas na tyle, na ile to było możliwe. Oglądnęliśmy jaskinię Dracoaia - czyli smoczą jamę, bardzo przestrzenną, ale sprawiająca wrażenie martwej. Następnie, odwiedziliśmy jedną z bardziej popularnych jaskiń tego rejonu - Magura, która ze względu na swą niebagatelną szatę naciekową, przez długi czas zamknięta była kratą. Niestety teraz nie ma kraty, a za to ogromna ilość napisów lub innych przejawów wandalizmu. Przyznać trzeba, że jaskinia jest niebywale piękna, mimo dewastacji. Oglądnięcie całości zajęło nam ładnych parę godzin.

Zajrzeliśmy do jaskini Coliboaia, która większość czasu zalana jest wodą i pewnie z tego powodu nie zniszczona. Zamiast tego jest mnóstwo błota, ale warto się w nim trochę potaplać... Uwieńczeniem dnia była jaskinia Pisolca. Jednym słowem - fantastyczna !! Przepiękne marmity zalane wodą ( głęboką) plus ciaśniejsze techniczne przejście prowadzi do dziewiczego meandra, w pół zalanego wodą, pełnego ostrych mis. Pokonaliśmy wodospad, by niestety dalsze partie tego cudu natury zamknęły przed nami 'drzwi'. Jaskinia tym piękniejsza, gdyż mało chodzona, ze względu na nie najprostszy fragment wstępny.

Następny dzień - dalej w tej samej dolinie. Tym razem jednak nie było już tak łatwo, gdyż szukaliśmy otworów na stromych zboczach, a jakiekolwiek instrukcje z turystycznego przewodnika miały mizerne odbicie w rzeczywistości. Najpierw udało nam się znaleźć mosty skalne, które tworzyły ciekawa architektonicznie konstrukcję. Kolejno znaleźliśmy jaskinię Pestera mare din Dambul Colibii, a przynajmniej tak nam się wydaje. Bardzo ładna, choć niewielka i niestety bardzo zdewastowana. Ostatnim punktem programu była jaskinia Corbasca, położona dość wysoko na bardzo stromym zboczu. Warto tam się jednak wdrapać, gdyż jak większość rumuńskich jaskiń, również zachwyciła nas szatą naciekową.

Tak wielkimi krokami zbliżał się powrót do Polski. Ogólnie rzecz biorąc wyjazd pozwolił nam zobaczyć mnóstwo jaskiń o przepięknej szacie naciekowej, jak również jaskiń wodnych. Doskonale można było zaobserwować wiele zjawisk krasowych tj. wywierzyska, ponory, leje. Itp. Poza tym zaowocował w nowe znajomości, których ' jak wiadomo' - nigdy nie za wiele.

White - Aneta Radecka

Galeria