Nowości

Ogólne info

Działalność

Galeria

Stowarzyszenie

Kronika

Biblioteka

Kurs

Mat. szkoleniowe

Linki


AKG w akcji
2016.07.08-22
Austria masyw Hoher Göll (Salzburskie Al...
2016.06.25
W.Litworowa - J.Śnieżna - Trawers pomiędzy ...
2016-06-18
Otwór Śnieżnej - DNO - "Oto historia z kant...
2016-06-11
Otwór Śnieżnej - Kominy Amoku - Amok - szał...
2014.12.29-2015.01.07
Ukraina Optymistyczna - Pomysł odwiedzenia ...
27-12-2015
Wielka Śnieżna - Druga z rzędu akcja naszej...
19.12.2015
Wielka Śnieżna - Partie Wrocławskie...
4.10.2015
Jaskinie lodowe - Coroczna klubowa akcja po...

Działalność


Jebel Toubkal i trekking po Atlasie Wysokim, Maroko
termin: 9 - 18.04.2008 r.

W wyprawie wzięli udział:

  • Marta Semkowicz,
  • Tomasz Baster,
  • Piotr Pawłowski-"Rysiu",
  • Bartłomiej Zydroń
  • Ireneusz Królewicz.
Naszą podróż zaczynamy na lotnisku Berlin Schonefeld,9 kwietnia, skąd lecimy do Marrakeszu. Niemiła niespodzianka na początek - nie pozwolono mi przewieźć palnika Colemana (wersja z nieodłączalnym zbiornikiem na benzynę) gdyż pracownicy lotniska uznali że był używany i w zbiorniku są opary, tydzień wcześniej ten sam palnik bez problemu przyleciał z Meksyku. Na miejscu jesteśmy około 19 00 czasu lokalnego ( 2 godziny w tył w stosunku do europejskiego). Taksówki czekały zaraz przy lotnisku, stargowaliśmy cenę za dojazd do centrum do 100 DH ( podobno cierpliwi potrafią zejść do 80) za wszystkich. Kierowca podrzucił nas pod sam Hotel La Gazelle - polecony nam przez znajomych Marty- faktycznie tani hotelik z miłą obsługą i dobrą lokalizacją. Po zostawieniu betów ruszyliśmy na miasto. Mistyczny klimat Marrakeszu nocą, naprawde robi wrażenie i nie psuje go nawet natarczywość sprzedających ( "Good price for you my friend" stało się hasłem tego wyjazdu). Szczególnie polecam ciasne uliczki starej części miasta.

Następnego dnia zaopatrzyliśmy sie w prowiant i kartusze- ważna uwaga: w Maroku dostępne jak na razie są tylko kartusze do palników nabijanych. Można je kupic w Marrakeszu na głównej ulicy prowadzącej na Jemaa el Fna (plac centralny) w "sklepiku ze śrubkami". Taryfę do Imlil - miejscowości wypadowej w Atlas Wysoki- załatwiliśmy za 450 DH za 5 osób, ale można by znaleźć za 400.Jechaliśmy tzw. Big Taxi, czyli Mercedesem "Beczką", w 4 osoby z tyłu o dziwo dośc wygodnie. Oczywiście zaraz po przyjeżdzie na miejsce pojawili się gospodarze oferujący nocleg za good price, jakże by inaczej :D. W sklepie z pamiątkami zaraz przy postoju taksówek Marta wypożyczyła raki i ruszyliśmy w drogę. Po 3 godzinach podejścia doszliśmy do dość opustoszałej wioski Sidi Chamharouch [Szamarusz] leżącej w połowie drogi do schroniska pod Toubkalem. Tam też spaliśmy u Ibrachima-przesympatyczny człowiek, który później okazał się szefem wioski.

Trzeciego dnia wyszliśmy o 10 00 aby po 3 godzinach dojść do Neltner Refuge - schroniska na wysokości 3100 m.n.p.m.. Właściwie są tam dwa schroniska, pierwsze nieco bardziej okazałe, nazywa się " Muflon", okazało się po bardzo długich negocjacjach tańsze, dzięki nieśmiertelnemu argumentowi: " W tym drugim mamy taniej", udało nam się zejść do 30 DH od osoby za dzień; drugie schronisko należy do francuskiej organizacji wysokogórskiej, jest o tyle ciekawe że łatwiej tam spotkać doświadczonych weteranów. Jako że mnie i Bartka rozpierała jeszcze energia poszliśmy na krótki rekonesans trasy na Jebel Toubkal.Jak dotąd pogode mamy jak na zamówienie.

Nazajutrz, to jest 12 kwietnia, około 10 00 ruszyliśmy na szczyt. Dość późna pora wyjścia okazała się atutem, zaprzyjaźniona ekipa z Czech, która wyszła z samego rana skarżyła się na zamarzającą wodę do picia. Podejście prowadzi przez dwa cyrki lodowe, jest dosyć lekkie. Leżący śnieg dodatkowo wzmacniał i tak silnie operujące słońce, cały czas musieliśmy się smarować blokerami. Po około dwóch i pół godzinie śnieg ustępuje miejsca piarżystemu podejściu - najbardziej wyczerpujący kawałek drogi, szczególnie że zaczęły pojawiać się problemy spowodowane ciśnieniem, ale wszystko w granicach normy, dalej pieliśmy się pod górę. O 13 30 na szczycie stanął Baster, potem doszedłem ja i po chwili cała ekipa oglądała wspaniałą panoramę Gór Atlasu z dachu Afryki Północnej - 4167 m.n.p.m.. Przy zejściu ból głowy stał się bardziej dokuczliwy. Na szczęście skracaliśmy sobie drogę robiąc dupozjazdy przez większą część trasy, dzięki czemu na dole byliśmy po godzinie 15 00.

Piątego dnia, po zostawieniu depozytu w schronisku, ruszyliśmy przez przełęcz ( 3500 m.n.p.m.) nad Jezioro D'Ifni (2300 m.n.p.m.). Podczas podejścia trzy osoby trochę sie pocharatały: Marta, Irek i Piotrek. Bandaże poszły w ruch i szliśmy dalej. Nad jezioro doszliśmy niedługo przed zmrokiem. Ku naszemu zaskoczeniu przywitało nas tam spore stado kóz. Pilnujący ich pasterze okazali się bardzo towayscy, pozwolili nam rozstawić namioty na dachu jednej z chatek - najlepszym na to miejscu. Opłatę za to wzieli symboliczną. Następnego dnia mieliśmy wracac do schroniska ale wieczorem stwierdziliśmy że mamy wystarczająco czasu i będziemy kontynuować pętlę wokół głównej grani Atlasu Wysokiego.

Dlatego po śniadaniu ruszyliśmy w kierunku Amsouzart. Po obejściu jeziora ścieżka zmieniła się niemal w autostradę, przygotowaną pod przejazd samochodów terenowych. Szybkim tępem doszliśmy do Amsouzart. Ta miejscowość leży w bardzo malowniczej dolinie, gdzie pomiędzy suchymi szczytami, zachwycająco kontrastuje zieleń oazy, mogącej tam przetrwać tylko dzięki rozbudowanemu systemowi melioracji. Chcemy jeszcze tego dnia dotrzeć do wioski Andus. Doszliśmy do rozdroża gdzie jedna droga prowadziła do Marrakeszu, druga w całkiem odwrotnym od naszego kierunku ( czyli jesteśmy w czarnej d...). Po kilku rozmowach z miejscowymi, z których każdy mówił cos innego, w końcu udało nam sie ustalić że musimy kierować się na Marrakesz i kawałek za ostatnimi budynkami odbić w lewo- do wioski Andus. Na przełęczy za tą osadą rozbiliśmy się z namiotami - pierwszy nocleg za darmo :)

Po śniadanku, na którym zużyliśmy do końca zapasy wody i prowiantu, ruszyliśmy dalej w nadziei że wodę znajdziemy jeszcze tego dnia. Tak też było. Czas nas gonił, na pętlę: Imlil-Chamharauch-Refuge-Amsouzart-Andus-Likemt-Imlil, potrzeba przynajmniej 5 dni. Dlatego zboczyliśmy z trasy, skracając sobie drogę przez mało uczęszczaną wioskę Tifni- mieszkały tam trzy osoby-podkreślało to tylko baśniowy klimat. Jeszcze przed Tifni ekipa rozdzieliła się: Ja z Bartkiem i Rysiem przedzieraliśmy się przez kanion do Tifni, Baster z Enti ruszyli do Imlil przez Likemt. Był to bodaj jedyny "dzień bez dirhama", a o to przecież chodzi.

Po skromnym, berberskim śniadanku ekipa Rysia twardo ruszyła przez przełęcz do Chamharouch ( jak się później dowidzieliśmy przełęcz Tifni-Chamharouch jest nie chodzona gdy leży śnieg i ten wyczyn zrobił wrażenie na miejscowych). Gdy doszliśmy do Chamharouch zmiażdżyła nas zamiana jaka zaszła w tej wiosce. Na dobre rozpoczął sie sezon turystyczny i z opuszczonej wioski zrobiło się centrum turystyczne- co dom to sklep.

Następnego dnia zatargi i wymiany ze sklepikarzami ( Rysiu poszedł z tym najdalej, zamieniając połowę zawartości plecaka na podobną ilość pamiątek, furorę robią tam czołówki). Przed wieczorem byliśmy w Imlil, tam dołączyliśmy do Marty i Bastera. Pożegnanie z Atlasem i wracamy do Marrakeszu. Uczta wieńcząca bardzo syty wyjazd ( bądź co bądź przez ostatnie dni nie jedliśmy za wiele).

Piątek, 18 kwietnia, był już całkiem restowy. Spacer po nowej dzielnicy i powrót na bardzo przyjemne i oryginalnie zaprojektowane lotnisko. Z Maroka wracamy w pełni usatysfakcjonowani.

I.K.

zdjęcia z wyjazdu

    


Webdesign by mierzejewski.net