Nowości Ogólne info Działalność Galeria Stowarzyszenie Kronika Biblioteka Kurs Mat. szkoleniowe Linki |
Działalność
Termin: 14.08-29.08.2010 Co za dobry rok! Druga wyprawa kanioningowa w ciągu sezonu! Tym razem Alpy: zwiedzamy kaniony w północnym Piemoncie i Lombardii (Włochy) oraz w Ticino (południowa Szwajcaria). Skład ekipy jest wyjątkowo dynamiczny - zmienia się praktycznie co ok. 4 dni. Niezmiennie w całej wyprawie bierze udział Olo (SDG) i ja (Ruda - AKG), a w międzyczasie przewijają się 2 Bastery: Tomek (AKG) i Marek, Wielbłąd (AKG), Struna (SDG), Rysiu z Aną (AKG), Docenty: Monika + Grzesiek (SDG) oraz Magda (SDG) i Łukasz. Pierwszy tydzień spędzamy w Piemoncie, w Dolinie Ossoli, na międzynarodowym zlocie kanioningowym zorganizowanym przez Włoskie Stowarzyszenie Kanioningowe AIC. Idea zlotu to przede wszystkim zwiedzanie kanionów, szkolenie pod okiem lokalnych instruktorów oraz szeroko pojęta integracja. Wszystkie punkty zostały zrealizowane, przy czym na początku wydawało się, że najtrudniej będzie z tym pierwszym, czyli z kanionami. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, to praktycznie całe boisko z namiotami pływało po ostatnich długotrwałych opadach. Wszyscy, którzy spędzili w tym deszczu dłużej niż kilka godzin byli mocno podłamani. Następnego dnia, choć już nie lało, nikt jeszcze nie poszedł do kanionu, musieliśmy czekać, aż wielka woda przejdzie. Zimno, ponuro, więc żeby się ogrzać jedziemy na baseny termalne do pobliskiej miejscowości Premia, w górę doliny Ossola. Bawimy się jak dzieci i podziwiamy widoki, bo po stromych zboczach doliny co rusz tryska wodospad. A od poniedziałku: juuupiiii! Kanionów w okolicy było sporo i stopniowo wszystkie zostały udostępnione i przez nas zdobyte. Poniedziałek - Antolina. Jest to kanion, w którym normalnie stan wody jest dość niski. Jednak po intensywnych ulewach zrobiło się w nim całkiem ciekawie. Kilka fajnych toboganów, dużo zjazdów w wodzie, no i finalna pięćdziesięciometrowa kaskada. Sam kanion bardzo ładny, przede wszystkim ze względu na wąskie przejścia ograniczone wysokimi pionowymi ścianami. Doliczyć do tego przygodę z odzyskiwaniem zaklinowanej w szczelinie liny i mamy fajną, a zarazem nietrywialną akcję!
Wtorek - Antoliva. No cóż- tu nie było już tak okazale, jak poprzedniego dnia. Kanion Antoliva ma charakter raczej leśny i prawie na całej swej długości jest taki sam; budują go szerokie progi, które nadają całemu kanionowi wybitnie schodowy charakter. Progi pokonuje się z liną lub bez. Prócz tego, w kanionie są 2 miejsca, w których można skoczyć i 1 wodospad z ciekawą strukturą geologiczną - oto cały kanion.
Środa - Rio del Ponte. Tu jest już więcej atrakcji! Długie zjazdy, fajne tobogany, czujne zejścia, skoki na celność do misy, zabawy na huśtawce, na koniec prysznic i koniec przy parkingu. Fajnie jest również dlatego, że jest więcej wody. Trochę trzeba było naciskać naszego poczciwego Wielbłąda, żeby dał się wciągnąć do zabawy. Być może z perspektywy czasu przyznałby, że mu się podobało, ale na miejscu - w kanionie - tylko wygadywał jak to od dziecka boi się wody ; ) A! No
i przy finalnych skokach czekała na nas telewizja włoska!: http://www.rai.tv/dl/RaiTV/
Piątek - Variola Superiore. Ze względu na niedawny śmiertelny wypadek w tym kanionie, jego dolna część jest nieudostępniona dla zwiedzających. My decydujemy się na akcję w duecie (Olo+ja) na wyższą część kanionu. Poszło szybko i sprawnie. Sprawnie poniekąd dlatego, że wykorzystujemy nowozaprzyjaźnione techniki zjazdu. Choć słońce nas nie rozpieszcza, to fakt, że Variola Superiore jest prawdziwym kanionem nam wystarcza! Ciekawym miejscem jest odcinek zasypany przez połamane drzewa - wynik zeszłorocznej lawiny. Na odcinku długości ok. 200 metrów ani razu nie zamaczamy nawet buta, a tylko balansujemy po pniakach. Variola to ciekawy kanion, w którym, podobnie, jak w Rasidze, jest wszystko. Nie ma tutaj aż tak dużo pływania, a więcej bulderingu, ale za to jest dużo ciekawych formacji geologicznych. Górna cześć Varioli kończy się tamą; stąd jest ok. 25 min marszu do parkingu.
Zabieramy
świeżą grupę kanionigowców i pędzimy na Val Biancę
- wesoły kanion akurat na rozgrzewkę po kilkunastogodzinnej
podróży. Choć kanion jest krótki, to jednak testuje wszystkie umiejętności
poruszania się, co zgrabnie wykorzystuje Olo do wpojenia podstawowych
zasad Magdzie i Łukaszowi (potem okazało się, że tych dwoje to akurat
urodzeni kanonierzy, którzy dużo potrafią i w dodatku - ! - nie boją
się niczego). Kanion kończy się 3 długimi kaskadami C35, C18, C41
o ekspozycji południowej - wreszcie się wygrzewamy po tygodniu dzwonienia
zębami.
Podsumowanie
zlotu:
Podsumowując
zlot kanioningowy, warto podkreślić, że w czasie zlotu działa
księga wyjść, a na miejscu jest pełno instruktorów i ratowników,
co znakomicie wpływa na nasze poczucie bezpieczeństwa. Jedynym minusem
był tłok w kanionach, który jednakże bardzo nas nie dotyczył, gdyż
zawsze wstawaliśmy jako ostatni, dzięki czemu byliśmy ostatnią ekipą
w kanionie. Za bardzo małe pieniądze uczestnicy mieszkają na polu
namiotowym z dostępem do wszystkiego, co potrzebne. Na miejscu są
instruktorzy i lokalni kanonierzy, którzy chętnie i szczegółowo
tłumaczą ścieżkę dojścia do i z kanionu. Działają stargany ze
sprzętem kanioninowym od pasmanterii (liny), przez księgarnie, obuwnicze,
do bieliźniarstwa (neoprenowe kostiumy kąpielowe dla pań). Poza wszystkim,
dla nas była to też okazja do poznania innych kanioningowców z Polski;
była ekipa Michała Smotera z Bielska-Białej (SBB) oraz praszczur
polskiego kanioningu Walery (Bogusław Nizinkiewicz ze Szczecina) oraz
znana nam doskonale grupa śmiałków z AKG: Baster + Wielbłąd + Marek
Baster. Generalnie polecamy tę imprezę! Z
nową drużyną przemieszczamy się do Ticino, a potem z powrotem
do Włoch do Lombardii; razem z nami w te rejony przemieszcza się również
ekipa bielska. Od tego czasu, widzimy się ze sobą prawie codziennie
przy kanionach. Jeśli
chodzi o podsumowanie każdego z kanionów, to odsyłamy to przewodnika
kanionigowego -Eldorado Ticino- autorstwa Anny i Luci Nizzola. Tak
dokładnego przewodnika jeszcze chyba nie widziałam. Przede wszystkim
przewodnik jest w języku angielskim; bardzo dobrze opisane są tutaj
dojścia i wyjścia z kanionów oraz same kaniony - wszystko to w
formie map i schematów oraz w formie opisowej, a ponadto zawiera zdjęcia
charakterystycznych miejsc kanionu podczas wysokiego i niskiego stanu
wody. Wreszcie przewodnik z prawdziwego zdarzenia! Nawet dojścia i
powroty z kanionów przestały być problem ; ) !
Poniedziałek - Cresciano Superiore i Inferiore. Dziś szykuje się fajna akcja. Idziemy na długi kanion z zaskakująco długim, prowadzącym przez malownicze wioski, podejściem (1,5 godz.). Nasza działalność w Cresciano musiała zostać zgłoszona do hydroelektrowni, z którą na szczęście łatwo się porozumieć. W kanionie było bardzo mało wody, przez co odsłonięte zostały ciekawe formy z wymycia. Jest tu dużo wszelkiej maści przeszkód; długie (niestety suche) zjazdy, niewysokie skoki, trochę bulderingu, ale najefektowniejsze są długie, strome tobogany. Część wyższą kanionu kończymy o godz. 18 - późno, dlatego na dolną część idziemy tylko we dwójkę z Olem. Tu jest równie fajnie, jak w górnej części, ale nie ma już tak dużo i tak długich zjazdów. Wszyscy spotykamy się na parkingu i jedziemy z powrotem na kemping.
Wtorek - Lodrino Intermedio i Inferiore. UUUuuu! W takim kanionie to jeszcze nigdy nie byliśmy, a już na pewno nigdy nie byliśmy w kanionie przy takim stanie wody. Lodrino: typowa forma kanionu, duża woda, sporo pływania, kilka długich zjazdów (ok.40-50m) w linii wody lub nieopodal oraz innych zjazdów, techniczne skoki, trochę zapieraczki, buldering, no po prostu wszystko-wszystko i jeszcze dużo tego, i jeszcze w białej gotującej się wodzie! Było z dreszczykiem, ale niesamowicie! Jedynym złym wspomnieniem jest odciśnięta kamera na klatce Docenta, która zaatakowała go podczas trudnego skoku. Do dziś nie wiemy, czy Docek miał złamane żebro czy nie, dość, że nie mógł się śmiać i odmówił udziału w akcji kolejnego dnia. I chyba na jego szczęście...
Środa - Iragna Inferiore. No cóż... Miał to być nasz dzień odpoczynku, a zatem zwiedzanie lekkiego, łatwego i krótkiego kanionu. Wyszło jednak żenująco. Najpierw zostawiliśmy radośnie Ola na deporęczu 50-tki bez liny deporęczującej; swoje niezadowolenie wyraził głównie werbalnie. Potem, po zjechaniu kolejnego niewysokiego prożka, spod którego woda bardzo silnie wypychała na zewnątrz, ostatniego z nas wypchnęło również, niestety lina została nad wodospadem i już nie daliśmy rady do niej dopłynąć, a na koniec utopiliśmy worek z liną... Wszystkie przygody skończyły się dobrze, ale akcję uznaję za haniebną.
Iragna Inferiore był naszym ostatnim kanionem w rejonie Ticino. Teraz przemieszczamy się do włoskiej Lombardii, czyli tam, gdzie byliśmy w zeszłym roku. Pierwszy za cel obieramy kanion Val di Bares, który na ubiegłorocznej wyprawie nie został w pełni lub w ogóle tudzież nie w satysfakcjonujący sposób zwiedzony. A zatem ładujemy się wysoko i daleko w góry, do wioski Grotto Dangri, gdzie dojeżdżamy przed zmrokiem, rozbijamy obóz i zbieramy siły, bo Val di Bares to ok. 86 kaskad, a czas przejścia wg przewodnika to od 5 do 9 h, co razem z dojściem i powrotem ma dać 11,5 h. Uuuu! Do kanionu mamy iść we trójkę, tylko Łukasz, Olo i ja, co daje nadzieję na sprawną akcję. Rano ruszamy w słońcu, mamy 2 h podejścia, a wory na plecach ciężkie... Droga prowadzi przez kamienne wymarłe wioski. Do kanionu wchodzimy na wysokości wioski Bares. Pierwsza część kanionu jest otwarta i słoneczna; panuje odpowiedni stan wody, turkusowej wody. Druga część jest zamknięta i węższa, ale w każdej części są tylko i wyłącznie atrakcje: skoki, zjazdy w wodzie, czujne zejścia, masujące tyłki tobogany - pyszna zabawa! Mniej-więcej w połowie kanionu zaczynam odczuwać głód, ale napięty kierownik Olo cały czas przesuwa miejsce albo czas przerwy, aż tu nagle, dla mnie niespodziewanie, doszliśmy do końca kanionu! No nic, wszystko, co dobre szybko się kończy. Nam cała akcja w wodzie zajęła 4 h. Jemy, co mamy, przebieramy się i do bazy. Po spakowaniu się jedziemy w kierunku Bodengo.
Piątek
- Val Bodengo 2. Bardzo się cieszyliśmy z Olem na przyjazd
do doliny Bodengo. Byliśmy tu w zeszłym roku i bardzo nam się tutaj
podobało. Po pierwsze baza noclegowa, a przynajmniej nasza zaprzyjaźniona
baza, znajduje się wysoko w dolinie Bodengo, nad miasteczkiem Gordona,
bardzo blisko do kanionów Bodengo 1,2,3 i Pilotera. Baza znajduje się
przy trattorii Dunadiv zaprzyjaźnionego byłego kanioningowca Pasqualino
i jest darmowa. A dają tutaj dobrze jeść! Jeśli chodzi o kaniony,
to oboje z Olem chcieliśmy pokazać młodym adeptom kanioningu nasze
najfajniejsze, najładniejsze, ambitne Bodengo, a wyszło ... opłakanie.
To przedostatni dzień naszego wyjazdu, na wyjście do kanionu jesteśmy
napięci jak struna, a tu leje! Wyczekaliśmy do wczesnego popołudnia
i jakoś wgramoliliśmy się do kanionu. Bez słońca nie było już
tak fajnie. A do tego rzeką płynął jakiś mętny syf, który kompletnie
kamuflował czyhające na nasze golenie kamienie. Poruszanie się w
czymś takim było średnio fajne. Na szczęście udało nam się to
przegonić i w drugiej połowie kanionu woda była bardziej klarowna.
Mimo wszystko akcja była sprawna; Olo kompletnie odlinował sobie kanion;
miejsca, które w zeszłym roku stopowały mnie na kilkanaście minut
(np. skok z 13-sto metrowego kamienia), w tym roku w ogóle już nie
straszyły. Nie mówiąc o Łukaszu i Magdzie, dla których był to
szósty lub czwarty kanion w życiu i też ich nic nie straszyło! Skakali
i zjeżdżali na tyłkach, gdy tylko padała komenda ; ) Byliśmy pełni
podziwu.
Sobota - Pilotera. Pilotera to nasz ostatni kanion na wyprawie. Pogoda jest wspaniała, słońce mocno świeci. Rano wypijamy jeszcze kawkę z bielszczanami, którzy dziś zwiedzają Bodengo 3. O dziwo, inicjatorem wyjścia do Pilotery jest sam Olo, który jeszcze w zeszłym roku kategorycznie odmówił udziału w wyjściu do tego kanionu i wysłał tam skazane jedynie na siebie samotne dwie kobiałki. W tym roku jest inaczej; ruszmy wszyscy oprócz Magdy, która dziś zostaje naszym kierowcą. Wjeżdżamy wysoko do górnego parkingu, skąd już tylko trawersujemy do kanionu. Kanion jest krótki, woda przezroczysto-turkusowa, my nastawieni zabawowo, więc ciekawsze skoki i tobogany, jeśli się da, pokonujemy kilaka razy. To chyba też desperacka próba pobawienia się na zapas przed następnym sezonem kanioningowym, który dopiero za kilka (lub więcej) miesięcy. Po kanionie pakujemy się i wracamy do Polski.
Ruda
|
||||||
|