Nowości Ogólne info Działalność Galeria Stowarzyszenie Kronika Biblioteka Kurs Mat. szkoleniowe Linki |
Działalność
Zuzia i Fusu - AKG Kraków oraz Beata i Alek - Speleoklub Olkusz Termin: 02.06.2010 - 06.06.2010 Niestety planowany wcześniej wyjazd do Serbii nie wypalił z powodu braku chętnych niepewnej pogody i zbyt dużej odległości. Chcąc jednak skorzystać z zaplanowanego urlopu zdecydowaliśmy się odwiedzić znane nam i nie wymagające wiele przygotowania miejsce. Padło na Rumunię i polanę Grajduli. Szybki pakunek sprzętu i we wtorkowe popołudnie dojeżdżają do nas z Olkusza Beata i Alek przepakowujemy się do jednego samochodu i we czwórkę ruszamy w stronę Rumunii. Pogoda nie nastraja pozytywnie, pada całą drogę dość obficie. Po drodze trafiamy na lokalne podtopienia i powodzie na Słowacji i Węgrzech. Mimo wszystko udaje nam się dotrzeć do Rumunii. Małe kimanko na poboczu o 3:15 i już o 4:15 po pojawieniu się promyków słońca ruszamy dalej. Polanę osiągamy o godzinie 8:00. Pogoda dopisuje, nawet zaczyna się robić upalnie. Rozbijamy namiot, klarujemy sprzęt i decydujemy się na pierwszą akcję. Na pierwszy cel pada jaskinia Pestera Barsa. Poruszanie po jaskini nie stwarza większych problemów. Głównym ciągiem do syfonu potrzeba tylko trzech odcinków linowych. Pierwsze 10 metrów kolejne 30 metrów (według mnie wystarczy spokojnie 25m) oraz 16 metrów. Z opisów posiadanych przez nas potrzebowaliśmy zmontować trochę punktów z natury. Na miejscu okazało się jednak że jest sporo spitów i praktycznie bez naturki się obyło. Na drugiej linie, po której pokonuje się kaskady można dobrze zmoknąć ale sprawne poruszanie pozwala uniknąć przemoczenia. Szybko i sprawnie wracamy jeszcze za widnego. Zuzia ugotowała piękną strawę, którą można by nakarmić pół wojska albo dwóch szambonurow i dwie kobitki :). Próba rozpalania ogniska niewiele daje. Mokre drzewo udaje się poskromić dopiero koło 22:00 dzięki desperacji Zuzi. Po wieczornych degustacjach zapadamy w zasłużony sen, 40 godzin na nogach z godzinna drzemką w samochodzie daje się we znaki ;) Ranek wita nas piękną pogodą, tak więc już po 7 rano jesteśmy na nogach. Zabieramy się za suszenie sprzętu i generalny klar. Pakujemy się i uderzamy do Peştera Zăpodie. Wszystko idzie sprawnie do czasu, kiedy orientujemy się, że jaskinia jest obita kotwami 10mm. Nasze plakietki okazują się bezużyteczne. Nie zniesmaczeni sytuacją poręczujemy w sposób dostępny. Pojawia się parę plakietek na stałe dość świeżych. Zakładamy dodatkowe punkty z taśmy trochę odciągów aż w końcu brakuje sprzętu. Do dna pozostaje jeszcze kawałek a my nie mamy już punktów więc następuje decyzja o odwrocie. Podczas powrotu powstaje pomysł powrotu tutaj jutro i zaspitowania brakujących punktów. Na powierzchni pogoda jak ta lala więc trudno nie korzystać. Odwiedzamy zatem Cetăţile Ponorului gdzie Zuzia jako jedyna odważna wchodzi prawie po pas w wodę. Potem przez zaginiony świat odwiedzamy Pestera Caput. Wracamy do obozu. Zuzia robi pyszną strawę chłopaki rozpalają ognisko i robi się klimat. Następuję integracja z Węgrem przewodnikiem dobrze mówiącym tylko po węgiersku :). Całonocne opady deszczu nie przechodzą do rana. Wyczekujemy uparcie do 10 w namiocie. Niestety deszcz nie odpuszcza. Podejmujemy decyzje o ponownym ataku Peştera Zăpodie. Uzbrojeni w sprzęt ruszamy. Dziewczyny wychodzą z pół godzinnym opóźnieniem. Na wstępie w otworze przywitał nas przeraźliwy huk z wnętrza jaskini. Oto właśnie wielki fragment lodu oderwał się od stropu i runął wprost na jęzor lodowy, po którym będziemy się poruszać. Chwila konsternacji i decyzja o dalszej działalności podjęta. Poręczujemy jak wczoraj dobijając jednego spita znajdując drugiego. Podczas pokonywania jednej z przepinek duży blok lodu odrywa się od stropu i ląduje 20 cm obok mnie sprawiając że kolejny raz zastanawiam się po co mi to. Jesteśmy na dnie. Poszukiwania dalszej drogi chwilę trwają i już jesteśmy dalej. Mijamy syfon dość ciekawą wspinaczką. Stajemy nad salką wypełnioną po brzegi lodem. Bardzo niestabilnym lodem. Próbujemy udrożnić dalszą drogę. Lód nie daje za wygraną. Brak asekuracji i koniec liny daje dużo do myślenia. Wszyscy przemoczeni odczuwają coraz większe zimno. Dalsza droga z punktu widzenia bezpieczeństwa nie ma sensu. Dalsze spitowanie spowoduje zamarznięcie piękniejszej części naszego towarzystwa. Kolejny raz dajemy za wygraną dziurze. Wracamy. Po drodze podczas ciężkiej walki z lodem i równowagą Zuzia doznaje kontuzji dłoni. Na dworze bez zmian. Pada. Pada i pada. Z ogniska nici. Pada całą noc. Ranek okazał się troszkę łaskawszy. Próbujemy wysuszyć przemoczony sprzęt. Trwa to na tyle długo że podejmujemy decyzję o pakowaniu dobytku i wieczornym powrocie do Polski. Udajemy się jeszce na mała wycieczkę w kierunku Coiba Mare. Napotykamy świeże ślady niedźwiedzia wraz z młodymi niedźwiadkami. Ostatecznie zmieniamy azymut aby uniknąć spotkania i kierujemy się w stronę awenów. Zwiedzamy wejścia do wszystkich czterech awenów i wracamy do obozu. Tam czeka już na nas spakowany samochód. Ruszamy do Polski. Po drodze chcemy zobaczyć jeszcze Pestera Cetatea Radesei. Niestety samochód pokonują wielkie koleiny i rowy z wodą. Ekipa zwiadowcza szukająca drogi dalszej dociera do jaskini i ją zwiedza. Godzina 19:00. Zjeżdżamy z gór. Wracamy do kraju. 6:30 Jesteśmy w Krakowie. Przepak. Olkusz wraca do siebie my z Zuzia jedziemy robić zdjęcia. Zdjęcia ręki ;)
fusu
|
||||||
|